Dziś po przyjeździe na działkę zobaczyliśmy... kawał chałupy i dobrej roboty.

W porządku alfabetycznym było tak: w czwartek bladym świtem inwestor strategiczny porzucił domowe pielesze i pognał na działkę powitać transport drewna.

Największe wrażenie robiła belka tarasowa, która będzie podtrzymywać dach tarasu. Długość ponad 10 m.
Stanęło rusztowanie, inwestor wdrapał się na wyżyny i uwiecznił po raz ostatni szczypówkę bez "czapeczki".

Następnie silna grupa przystąpiła do czynności, których samo oglądanie mogło przyprawić o lumbago i wypadnięcie dysku.
"- Ciągnij!
- Pchaj!"

A tu taki gwoździk

Dziś silna grupa w liczbie trzech + trzech do pomocy zawalczyła z belką tarasową. Wysiłek na twarzach mówi sam za siebie (a na ułomków nie trafiło).

Maleństwo poddało się, choć opornie i taras stanął. Właściwie jego szkielet ale już widzę siebie z poranną kawką na wygodnym fotelu. Ech....
Panowie przerzucili się na poddasze i zabrali za jętki i inne bliżej mi nie znane ale za to cięzkie belki.

"Podniosą, czy polegną?"

Dali radę. Kolejne belki trafiły na miejsce. I niech tam już zostaną. Amen.

Poczatek jesieni rozpieszcza oczy takim landszftem. Szkoda wracać do miasta i tzw. miejskiego (tfu!) życia.

Podobno tydzień, góra dwa i pożegnamy silną grupę w liczbie trzech a nasza Szczypówka będzie dumną posiadaczką deskowania. Trzymam kciuki za pomyślny finisz.


Pobieranie komentarzy